Nowe regulacje unijne budzą kontrowersje
Akt o usługach cyfrowych (DSA) to nowe unijne przepisy, które mają na celu ograniczenie rozpowszechniania nielegalnych treści, fake newsów i mowy nienawiści w sieci. Inicjatywa ta jest szczególnie istotna w kontekście walki z rosyjską dezinformacją w mediach społecznościowych. Jednak regulacje budzą poważne wątpliwości dotyczące ich wpływu na wolność słowa.
Obawy dotyczące cenzury
Digital Services Act ma poprawić bezpieczeństwo użytkowników internetu i określić jasne zasady moderowania treści. Krytycy wskazują jednak, że nowe przepisy mogą stać się narzędziem cenzury. DSA pozwala bowiem na blokowanie treści bez udziału sądu i na podstawie nieprecyzyjnych kryteriów, co – zdaniem niektórych europosłów – może prowadzić do eliminowania niewygodnych opinii oraz tłumienia debaty publicznej.
Tobiasz Bocheński, europoseł PiS, podkreśla, że pierwotnym celem DSA było zapewnienie rzetelności obiegu informacji w sieci, ale w praktyce może on służyć ograniczaniu swobody wypowiedzi. – Nie ma nic gorszego niż sytuacja, gdy jedna osoba decyduje, co jest informacją, a co nie. Odbiorcy powinni mieć prawo samodzielnie oceniać treści – mówi Bocheński.
Podobnego zdania jest Anna Bryłka z Konfederacji, która wskazuje, że w Polsce przewidziano możliwość blokowania treści przez Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. – To rozwiązanie może prowadzić do arbitralnych decyzji i faktycznej cenzury mediów społecznościowych – ostrzega europosłanka.
Regulacje a wpływ platform społecznościowych
Platformy takie jak Facebook czy TikTok mają ogromny wpływ na obieg informacji. Ze względu na swoją skalę de facto kształtują debatę publiczną. Jednocześnie same tworzą regulacje dotyczące moderacji treści, co już teraz budzi kontrowersje.
Tomasz Bocheński zauważa, że granicą wolności słowa powinno być jedynie obrażanie innych osób i świadome rozpowszechnianie kłamstw. – Nasza cywilizacja opiera się na nieskrępowanej wolności słowa. Użytkownicy internetu powinni mieć prawo zapoznawać się z różnymi treściami bez ingerencji instytucji państwowych – dodaje europoseł PiS.
Zmiany w polityce Mety
Prezes Mety, Mark Zuckerberg, zapowiedział znaczące zmiany w polityce moderacji treści. Firma zakończy program współpracy z niezależnymi organizacjami zajmującymi się weryfikacją faktów, zastępując go systemem społecznościowym, wzorowanym na Community Notes na platformie X (dawniej Twitter). Meta ponownie zezwoli na większą ilość treści politycznych na Facebooku i Instagramie.
Bryłka uważa, że decyzja ta pokazuje, iż wcześniej naciski polityczne wpływały na ograniczanie treści w internecie. – Zuckerberg przyznał, że były na niego naciski, by niektóre informacje tłumić. To dowodzi, że fact-checking faktycznie był formą cenzury – mówi europosłanka Konfederacji.
Debata w Parlamencie Europejskim
Parlament Europejski przyjął 23 stycznia rezolucję, w której wyraził obawy wobec złagodzenia zasad moderacji przez firmy technologiczne. Według większości europosłów (rezolucja została przyjęta 480 głosami do 58) umożliwi to dalsze rozprzestrzenianie się rosyjskiej dezinformacji. W związku z tym zaapelowano o ścisłe egzekwowanie przepisów DSA w celu ochrony demokratycznych procesów w Europie.
Zdaniem Bryłki takie podejście może prowadzić do sytuacji podobnych do tej, jaka miała miejsce w Rumunii w 2024 roku. Tamtejszy Sąd Konstytucyjny unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich ze względu na domniemany wpływ platform społecznościowych na wynik głosowania. TikTok odegrał w kampanii znaczącą rolę, a jeden z kandydatów – szerzej nieznany wcześniej Calin Georgescu – osiągnął dużą popularność dzięki tej platformie.
– To pokazuje, że każdą platformę można uznać za narzędzie manipulacji, co może być pretekstem do wprowadzania dalszych ograniczeń w internecie – ocenia Bryłka.
Walka z dezinformacją czy pretekst do cenzury?
Parlament Europejski wezwał państwa członkowskie UE do intensyfikacji działań przeciwko rosyjskiej dezinformacji i zagranicznym ingerencjom. Podkreślono konieczność wzmacniania edukacji medialnej i niezależnego dziennikarstwa. Jednak krytycy obawiają się, że pod pretekstem walki z manipulacją ograniczana będzie debata publiczna.
Tobiasz Bocheński wskazuje, że owszem, istnieje zagrożenie finansowania botów i fałszywych kont przez wrogie państwa, ale użytkownicy internetu są w stanie samodzielnie odróżnić manipulację od rzetelnych informacji. – W dobie powszechnego dostępu do wiedzy weryfikacja faktów jest łatwiejsza niż kiedykolwiek. Nie możemy pozwolić, by pod pretekstem walki z dezinformacją ograniczano wolność słowa – podsumowuje europoseł PiS.